Polityka

Miałka dziedzina

Od bardzo dawna jestem przekonany, że spośród najróżniejszych form ludzkiej aktywności polityka stanowi najbardziej miałką dziedzinę. Nauka, sztuka, obserwacja natury, czy życie rodzinne to tematy którym o skalę jakości bardziej warto poświęcić czas naszego krótkiego życia.

Niestety, polityka z butami wchodzi w nasze życie. Czy tego chcemy, czy nie, zawsze nas jakoś zahaczy. Trudno jest pozostać całkiem z boku. Nie jest dobrze nie orientować się w sytuacji, a dopiero orientując się - można mieć cokolwiek do powiedzenia. Tym bardziej, że od czasu do czasu zdarzają się wybory, które wymuszają określenie się po jakiejś stronie.

Dlatego całkiem wbrew woli musiałem się zorientować i przyznam, że wyniki tej orientacji bardzo mocno mnie samego zaskoczyły. Nie sądziłem, że jest aż tak źle.

Polityka mogłaby być narzędziem czynienia dobra. Omijania mielizn ludzkiego egoizmu, raf ludzkiego pędu do władzy i wielu innych ludzkich przywar. Kto wie, może i istnieją politycy, używający polityki właśnie w tym celu. Nie mam prawa przesądzać i wkładać wszystkich do jednego worka. Ale nawet jeśli tacy istnieją to ich działania giną doszczętnie w zalewie czegoś przeciwnego. Polityka, awansowała do roli najskuteczniejszego narzędzia manipulacji i środka do jeszcze większej kumulacji władzy. I to jest naprawdę strasznie smutne.

Kłamstwo

Kłamstwo jest w polityce praktyką powszechną. Celnie oddaje to zdanie z "Polowania na Czerwony Październik": "Jestem politykiem, czyli oszustem i kłamcą. Kiedy nie całuję dzieci, kradnę im lizaka". 

Nie zawsze musi być to kłamstwo wprost. Częściej będzie to przeinaczenie, wybiórcza prezentacja faktów. Wszystko po to aby podać odbiorcom tylko taką wizję rzeczywistości która jest wygodna dla polityka. 

Najgorsze jest to, że ludzie akceptują taki stan rzeczy. Trochę na zasadzie: "Niech będzie kłamcą, byleby się nie wysypał i byle kłamał w naszym imieniu". Wręcz oczekują tej skuteczności fałszu od dobrego polityka. Jednocześnie wyłapując najdrobniejsze potknięcia na drodze budowania dobrego wrażenia. 

Wiara i nauka

Tylu ludzi jest przekonanych, że wiara i nauka stoją po dwóch stronach barykady... że są przeciwieństwem. Tylko czasem zdarzy się ktoś, kto spróbuje je ze sobą pogodzić. Pokazać, że współistnieją.

Dla mnie nie są przeciwieństwem. Od bardzo bardzo dawna... One się nawzajem uzupełniają. 

Co popycha prawdziwego naukowca do ciągłych poszukiwań?

To przecież wiara... wiara w to, że prawda nie znajduje się na końcu świata. Że jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Że wystarczy po nią sięgnąć. Jedyne co trzeba - to wiedzieć w jakim kierunku. To nie rzeczowe argumenty, nie fakty ale właśnie wiara. I choć poszukują przesłanek, logicznych ciągów uzasadnień które mogliby podać światu jako powody - to właśnie ta nieuzasadniona wiara jest tą energią która ich napędza.

Nie wszystko jest dla nas poznawalne. Jedne rzeczy poznają dopiero ci, którzy przyjdą po nas. Inne na zawsze pozostaną poza zasięgiem człowieka. Taka jest natura wszechświata. Ale nawet dojście do granic poznania nie powinno nas martwić. Bez względu na to, jak to brzmi, wiara rozpościera się daleko poza granice nauki.


Etykiety

W dzisiejszym świecie wyjście z jakąkolwiek treścią do innych ludzi nie jest bezpieczne. Naraża nas na niezrozumienie, na powierzchowną ocenę i przypięcie nam, niemal zawsze nieadekwatnej etykiety. Oetykietowani, nie jesteśmy już słuchani. Inni ludzie patrzą na nas przez pryzmat etykiet które nam przypięli i przestaje ich interesować co NAPRAWDĘ mamy do powiedzenia.

To smutne. Chciałoby się jakoś uniknąć tego "ometkowania", ale to chyba niemożliwe.

Można by powiedzieć, że niezrozumienie było zawsze, że jest tak stare jak sama komunikacja międzyludzka. Pewnie tak, ale też jest coraz gorzej. Internet jeszcze bardziej pogłębił to zjawisko. Dzisiejsza komunikacja robi się coraz bardziej powierzchowna, coraz mocniej niekompletna. Coraz częściej też błędna. Jestem w Internecie od początków jego istnienia i nie mam wątpliwości, że skala niezrozumienia kiedyś była wyraźnie mniejsza.

Planować, czy nie planować?

Wielu ludzi planuje każdy swój krok. Każdy dzień wpisuje w ramy konkretnych działań w jakimś kierunku. Weryfikuje cele, sprawdza postępy.

Z drugiej strony pewnie równie wielu ludzi żyje w myśl powiedzenia "Jak żeś mnie Panie Boże stworzył tak mnie masz".

Jeśli niczego się nie planuje, to żyje się z dnia na dzień. Nie można nadać swojemu życiu żadnego kierunku. Z wielu punktów widzenia "drepcze się w miejscu". Tak, bywa że dokładnie tego nam najbardziej potrzeba. Czasem trzeba dać sobie samemu święty spokój, ale nie jest to najsensowniejsza droga na większość życia.

Która droga jest lepsza?

Problem też jest z "bezwładnością". Z jednej strony, kiedy już jest się w kieracie planowania i realizacji, ciężko się z niego wyrwać. Mając w pamięci najbardziej efektywne okresy w życiu, będziemy mieli podświadome odczucie traconego czasu. Z drugiej strony, kiedy już się wyrwiemy i damy sobie spokój, trudno określić kiedy już pora wrócić z powrotem. 

Myślę, że prawdziwa mądrość nie leży w tym aby nie planować, ale w otwartości. Z jednej strony planować i konsekwentnie działać w jakimś kierunku, ale z drugiej nie przywiązywać się sztywno do swoich planów. Bo to rodzi zawód i zniechęcenie. Mądrość też w tym, aby zawsze starać się obiektywnie oceniać to, co dostaje się od życia. Rzadko bywa że to, co od niego dostajemy jest DOKŁADNIE tym, czego chcemy lub tym do czego dążyliśmy, ale to NIE ZNACZY, że automatycznie jest gorsze. Paradoksalnie, czasem może okazać się wręcz dużo lepsze. Ale żeby obiektywnie ocenić, nie możemy się nastawiać. Trzeba być otwartym.

Jedno jest pewne: Da się pogodzić życie "w rytmie serca" z planowaniem, konsekwencją i świadomym podążaniem w jakimś kierunku.