Rodzina czy samotność

Absolutnie nie mam zamiaru nikogo "nawracać" na ideę rodziny. Chcę się tylko podzielić swoim spojrzeniem.

Też byłem w związkach i byłem sam. Na jakimś etapie życia byłem absolutnie przekonany, że samotność jest moim przeznaczeniem. Budowałem sobie scenariusze, jak zorganizować życie, aby było pełne różnorodności i wygody. Przygotowywałem się na to.

Ale samotność nie jest moim przeznaczeniem.

Znalazłem cudowną Kobietę i zobaczyłem jak bardzo się myliłem. To aż nieprawdopodobne, ile bym stracił, gdybym pozostał sam. Ilu fantastycznych przeżyć nie byłoby w moim życiorysie. Ilu wyzwań, których bez takiej motywacji, nigdy bym nie podjął. Wyzwań, które pokonałem i pokonuję.
Mając porównanie tamtego i tego czasu, ja jestem przekonany, że w życiu nie chodzi o to aby było łatwo, ale aby było WARTO.

W moim naprawdę WARTO.

To dlatego ze smutkiem patrzę na ludzi "wybierających koty". Nie krytykuję, nie wyśmiewam, nie "nawracam". Tylko mi smutno, że nigdy nie doświadczą całej masy wspaniałych rzeczy, które niesie ze sobą prawdziwy, głęboki związek z drugim człowiekiem. Gdy człowiek czuje się naprawdę szczęśliwy i spełniony nawet w najtrudniejszej rzeczywistości. Te momenty, kiedy spogląda na ten sam świat również innymi oczami. Ileż ten świat ma więcej piękna, ile więcej kolorów i odcieni. Ileż więcej głębi i różnorodności.

Ktoś powie: skąd ja mogę wiedzieć, czy nie doświadczą? A może doświadczą inaczej. Może nawet czegoś głębszego i piękniejszego? Nie twierdzę, że posiadłem wszelką wiedzę. Może doświadczą. Oby! Każdemu życzę, aby doświadczył całego piękna życia. Lecz patrząc na ten świat już trochę czasu, powiem szczerze - absolutnie NIC na to nie wskazuje. Naprawdę, szczerze chciałbym się mylić.

Dzięki Mojej Ukochanej mogłem zobaczyć piękno rodziny. Odczuć. Mogłem się przekonać, jak wielka to różnica. Dowiedziałem się też, że rodzina nie powstaje z niczego. Że to nie jest coś co się dostaje, albo nie. Owszem warunki, do jej stworzenia, mogą być lepsze, czy gorsze, ale to od nas zależy na co je przekujemy. Nie ma się co uniewinniać, ani zwalać na los, Opatrzność, czy przypadek. Mądrze powiedziano, że "warunki są TYLKO warunkami, a człowiek jest AŻ człowiekiem".

Wielu ludzi twierdzi, że "z rodziną najlepiej się wychodzi na zdjęciu". Często w to wierzą. W sumie im się nie dziwię. Człowiek wierzy w to, czego doświadczył. Ja doświadczyłem, że może być inaczej. Rodzina to ideał, do którego się dąży i który się realizuje. Nie zmaterializuje się "sama", jeśli nie jest dla nas żadną wartością. Każda nasza decyzja ten ideał buduje, albo niszczy.

Pewnie rodzina nie jest dla każdego. Nie wiem. Nie przesądzam. Na pewno nie warto upierać się za wszelką cenę przy czymś, co zupełnie nie jest dla nas.

Jednak uważam, że ludzie zbyt często i zbyt łatwo rezygnują z tej drogi. Zbyt często, to nie jest tak, że ta droga nie jest dla nich. Raczej tak, że coś ich zraziło, zraniło, uprzedziło. Że nie uwierzyli, że warto zawalczyć... Współczesny model "singla" nie pomaga, a jeszcze "dokłada" od siebie. Mami, że samemu jest tak "super" iż lepiej być nie może.

Jest jeszcze jedna strona tego medalu. Być z kimś też trzeba się nauczyć. Tak, są ludzie, którym to przychodzi "samo". Ale to wyjątki. Chyba większość z nas musi znaleźć jakiś pomost, łączący z drugim człowiekiem. Aby być rozumianym i akceptowanym, ale też, by nie zatracić samego siebie i swojej indywidualności.

Wiara

Wiara czyni cuda. 

Truizm? Tak, ale tylko na pozór. Bardziej drogowskaz, że wiara jest znacznie cenniejsza, niż wydaje się współczesnym, że niesie ze sobą coś, co być może, nie jest dostępne w żaden inny sposób.

Człowiek jest "zaprogramowany" by wierzyć... zmieniają się tylko obiekty... ale wiara pozostaje. Nawet najboleśniej doświadczeni rozczarowaniem i zawodem, nawet ci którzy jawnie i z pełnym przekonaniem deklarują, że w nic nie wierzą, nawet oni rozpaczliwie poszukują czegoś w co mogliby wierzyć.

Sława, pieniądze, własna zaradność - obojętne co to będzie, ale zawsze musi się znaleźć coś, w co będą wierzyć, co stanie się ich bożkiem. 

Polityka

Miałka dziedzina

Od bardzo dawna jestem przekonany, że spośród najróżniejszych form ludzkiej aktywności polityka stanowi najbardziej miałką dziedzinę. Nauka, sztuka, obserwacja natury, czy życie rodzinne to tematy którym o skalę jakości bardziej warto poświęcić czas naszego krótkiego życia.

Niestety, polityka z butami wchodzi w nasze życie. Czy tego chcemy, czy nie, zawsze nas jakoś zahaczy. Trudno jest pozostać całkiem z boku. Nie jest dobrze nie orientować się w sytuacji, a dopiero orientując się - można mieć cokolwiek do powiedzenia. Tym bardziej, że od czasu do czasu zdarzają się wybory, które wymuszają określenie się po jakiejś stronie.

Dlatego całkiem wbrew woli musiałem się zorientować i przyznam, że wyniki tej orientacji bardzo mocno mnie samego zaskoczyły. Nie sądziłem, że jest aż tak źle.

Polityka mogłaby być narzędziem czynienia dobra. Omijania mielizn ludzkiego egoizmu, raf ludzkiego pędu do władzy i wielu innych ludzkich przywar. Kto wie, może i istnieją politycy, używający polityki właśnie w tym celu. Nie mam prawa przesądzać i wkładać wszystkich do jednego worka. Ale nawet jeśli tacy istnieją to ich działania giną doszczętnie w zalewie czegoś przeciwnego. Polityka, awansowała do roli najskuteczniejszego narzędzia manipulacji i środka do jeszcze większej kumulacji władzy. I to jest naprawdę strasznie smutne.

Kłamstwo

Kłamstwo jest w polityce praktyką powszechną. Celnie oddaje to zdanie z "Polowania na Czerwony Październik": "Jestem politykiem, czyli oszustem i kłamcą. Kiedy nie całuję dzieci, kradnę im lizaka". 

Nie zawsze musi być to kłamstwo wprost. Częściej będzie to przeinaczenie, wybiórcza prezentacja faktów. Wszystko po to aby podać odbiorcom tylko taką wizję rzeczywistości która jest wygodna dla polityka. 

Najgorsze jest to, że ludzie akceptują taki stan rzeczy. Trochę na zasadzie: "Niech będzie kłamcą, byleby się nie wysypał i byle kłamał w naszym imieniu". Wręcz oczekują tej skuteczności fałszu od dobrego polityka. Jednocześnie wyłapując najdrobniejsze potknięcia na drodze budowania dobrego wrażenia. 

Wiara i nauka

Tylu ludzi jest przekonanych, że wiara i nauka stoją po dwóch stronach barykady... że są przeciwieństwem. Tylko czasem zdarzy się ktoś, kto spróbuje je ze sobą pogodzić. Pokazać, że współistnieją.

Dla mnie nie są przeciwieństwem. Od bardzo bardzo dawna... One się nawzajem uzupełniają. 

Co popycha prawdziwego naukowca do ciągłych poszukiwań?

To przecież wiara... wiara w to, że prawda nie znajduje się na końcu świata. Że jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Że wystarczy po nią sięgnąć. Jedyne co trzeba - to wiedzieć w jakim kierunku. To nie rzeczowe argumenty, nie fakty ale właśnie wiara. I choć poszukują przesłanek, logicznych ciągów uzasadnień które mogliby podać światu jako powody - to właśnie ta nieuzasadniona wiara jest tą energią która ich napędza.

Nie wszystko jest dla nas poznawalne. Jedne rzeczy poznają dopiero ci, którzy przyjdą po nas. Inne na zawsze pozostaną poza zasięgiem człowieka. Taka jest natura wszechświata. Ale nawet dojście do granic poznania nie powinno nas martwić. Bez względu na to, jak to brzmi, wiara rozpościera się daleko poza granice nauki.


Etykiety

W dzisiejszym świecie wyjście z jakąkolwiek treścią do innych ludzi nie jest bezpieczne. Naraża nas na niezrozumienie, na powierzchowną ocenę i przypięcie nam, niemal zawsze nieadekwatnej etykiety. Oetykietowani, nie jesteśmy już słuchani. Inni ludzie patrzą na nas przez pryzmat etykiet które nam przypięli i przestaje ich interesować co NAPRAWDĘ mamy do powiedzenia.

To smutne. Chciałoby się jakoś uniknąć tego "ometkowania", ale to chyba niemożliwe.

Można by powiedzieć, że niezrozumienie było zawsze, że jest tak stare jak sama komunikacja międzyludzka. Pewnie tak, ale też jest coraz gorzej. Internet jeszcze bardziej pogłębił to zjawisko. Dzisiejsza komunikacja robi się coraz bardziej powierzchowna, coraz mocniej niekompletna. Coraz częściej też błędna. Jestem w Internecie od początków jego istnienia i nie mam wątpliwości, że skala niezrozumienia kiedyś była wyraźnie mniejsza.

Planować, czy nie planować?

Wielu ludzi planuje każdy swój krok. Każdy dzień wpisuje w ramy konkretnych działań w jakimś kierunku. Weryfikuje cele, sprawdza postępy.

Z drugiej strony pewnie równie wielu ludzi żyje w myśl powiedzenia "Jak żeś mnie Panie Boże stworzył tak mnie masz".

Jeśli niczego się nie planuje, to żyje się z dnia na dzień. Nie można nadać swojemu życiu żadnego kierunku. Z wielu punktów widzenia "drepcze się w miejscu". Tak, bywa że dokładnie tego nam najbardziej potrzeba. Czasem trzeba dać sobie samemu święty spokój, ale nie jest to najsensowniejsza droga na większość życia.

Która droga jest lepsza?

Problem też jest z "bezwładnością". Z jednej strony, kiedy już jest się w kieracie planowania i realizacji, ciężko się z niego wyrwać. Mając w pamięci najbardziej efektywne okresy w życiu, będziemy mieli podświadome odczucie traconego czasu. Z drugiej strony, kiedy już się wyrwiemy i damy sobie spokój, trudno określić kiedy już pora wrócić z powrotem. 

Myślę, że prawdziwa mądrość nie leży w tym aby nie planować, ale w otwartości. Z jednej strony planować i konsekwentnie działać w jakimś kierunku, ale z drugiej nie przywiązywać się sztywno do swoich planów. Bo to rodzi zawód i zniechęcenie. Mądrość też w tym, aby zawsze starać się obiektywnie oceniać to, co dostaje się od życia. Rzadko bywa że to, co od niego dostajemy jest DOKŁADNIE tym, czego chcemy lub tym do czego dążyliśmy, ale to NIE ZNACZY, że automatycznie jest gorsze. Paradoksalnie, czasem może okazać się wręcz dużo lepsze. Ale żeby obiektywnie ocenić, nie możemy się nastawiać. Trzeba być otwartym.

Jedno jest pewne: Da się pogodzić życie "w rytmie serca" z planowaniem, konsekwencją i świadomym podążaniem w jakimś kierunku. 

Hejt i krytyka

Hejt i krytyka

Ostatnio coraz bardziej zaciera się granica między krytyką a hejtem. W imię wolności wypowiedzi, jakakolwiek krytyka nazywana jest hejtem. A przecież granica istnieje i zawsze istniała, więc może warto ją sobie uświadomić. Oczywiście to moja opinia.

Hejt nakierowany jest na osobę


Hejt bazuje na negatywnych odczuciach w stosunku do osoby. Nie szuka się żadnej prawdy ani o człowieku, ani o faktach, bo nie o prawdę tu chodzi. Hejt jest destruktywny. Ma na celu zniszczenie osoby. Odebranie jej poczucia własnej wartości. Pokazanie bezwzględnej wyższości hejtującego nad hejtowanym. Hejt często posługuje się protekcjonalnym tonem. Patrzy z góry, z pozycji "tego mądrzejszego", "tego światlejszego", tego który WIE".

Krytyka skupia się na przejawach, na działaniach, a nie na osobie


Wszyscy jesteśmy ludźmi i nie zawsze to, co mówimy lub piszemy, jest głęboko przemyślane i oparte na wiedzy zweryfikowanej doświadczeniem. Możemy i mamy pełne prawo nie wiedzieć wszystkiego, mylić się, być dopiero w trakcie poznawania jakiegoś zjawiska. Mamy też prawo do własnej opinii, własnego zdania. Krytyka nie odbiera osobie krytykowanej prawa do szacunku. Wcale nie zdarza się często, że ludzie świadomie chcą nas oszukać czy choćby wprowadzić w błąd. Raczej przedstawiają własny punkt widzenia. I nawet jeśli w pierwszej chwili może wydawać się nam absurdalny - niemal zawsze zasługuje na sprawdzenie.

Prawdziwa krytyka nie przyjmuje postawy, że "ja oto mam tę prawdę pełną i jedynie słuszną - a ty na pewno się mylisz". Prawdziwa krytyka jest zawsze otwarta, bo szuka się prawdy a nie sposobu na pognębienie drugiej osoby, czy dowiedzenia swojej racji. To nie zawody w to "kto ma rację". Tym bardziej, że prawda ma zwyczaj leżeć gdzieś pomiędzy różnymi skrajnymi opiniami i osądami.

Prawdziwa krytyka szuka też punktów wspólnych. Rzadko jest tak, że ktoś naprawdę reprezentuje kompletnie przeciwny punkt widzenia do naszego. Zwykle to nie przeciwieństwo, a tylko odmienność. Czasem tych rzeczywistych rozbieżności jest naprawdę niewiele.

Krytyka jest budująca. Chodzi w niej raczej o wzbogacenie czyjegoś punktu widzenia, a nie o zanegowanie. Osobiście lubię się mylić, bo dla mnie każdy rozwój zaczyna się od słów: "myliłem się, to nie jest tak". Lubię rozwój, a sytuacja kiedy po prostu ma się rację, nie tylko w niczym nie rozwija, ale jeszcze prowadzi do bzdurnego przekonania o własnej nieomylności.

Wreszcie krytyka nie mówi czy że coś jest głupie bez sensu itd... Przedstawia argumenty, może wytykać słabe strony jakiegoś poglądu czy opinii. Coś może być głupie, czy bez sensu. Ale to wniosek do którego powinien dojść sam krytykowany pod wpływem logicznych argumentów a nie narzucona opinia. Jeśli nie dojdzie... no cóż... jego problem. Możemy komuś pokazać drogę, ale ten ktoś sam musi się zdecydować, czy chce nią pójść.

Krytykować czy nie krytykować?

Że hejtować nie warto - to truizm. Pytanie jednak co z krytyką?

Warto, wręcz trzeba.

Coraz częściej spotykam postawę pod hasłem "nie oceniaj, nie krytykuj". Reklamuje się to, jako współczesną postawę tolerancji i zrozumienia. Nie oceniasz więc jesteś taki "cool", "trendy". Czy na pewno?

Myślę, że to bardzo zła postawa. To propagowanie bierności, tumiwisizmu i ignorancji. To postawa przez którą mówimy, że mamy "gdzieś" drugiego człowieka. Nie obchodzi nas co robi i jakie konsekwencje mogą przynieść jego słowa czy działania. 

To też droga zakłamania. Wyrzekamy się czegoś, co jest naszą naturalną cechą i czego nie da się z nas wyrugować. Oceniamy cały czas, zarówno siebie jak innych. Jednak oceniać i krytykować trzeba umieć - a zatem cały czas trzeba się tego uczyć... Jak oceniać właściwie, z wyczuciem i poprawką na to, że nie wiemy wszystkiego, że my sami nie jesteśmy idealni. Uczyć tak samo jak całe życie "uczymy się żyć".

Tylko oceniając wiemy co jest dobre a co złe. Co korzystne, a co może przynieść negatywne rezultaty w przyszłości. 

Nie znaczy to, że mamy jakiekolwiek prawo wtrącać się w cudze życie i kogoś "prostować". Nie. Nawet będąc z kimś w stałym związku nie mamy takiego prawa. Mamy natomiast pełne prawo pokazywać negatywne skutki czyichś opinii czy decyzji. Choćby po to aby przestrzec innych. Myślę, że odcięcie się od oceny, to tak samo jakbyśmy dali przyzwolenie. Jakbyśmy powiedzieli "to jest w porządku".

Nie żyjemy na pustyni i naprawdę rzadko się zdarza, aby efekty naszych działań miały wpływ wyłącznie na nas samych. Dla przykładu, jeśli ktoś ekstremalnie się odchudza - można powiedzieć, że to jego życie, jego zdrowie i nam nic do tego. W takim postawieniu sprawy jest oczywista racja, w końcu jesteśmy wolnymi ludźmi. Inna rzecz, czy z takim samym spokojem i tolerancją patrzyli byśmy na takie samo zachowanie u ukochanej osoby i anonimowego internauty?  
 
Jeśli jednak, nie zachowuje tego tylko dla siebie, wynosi na forum i propaguje - automatycznie przestaje to być tylko jego sprawa. Wtedy mamy prawo ocenić, być przeciwko. Jeśli mamy dzieci, które chłoną ze świata różne wzorce (nie zawsze pozytywne), może się okazać, że czyjś przykład doprowadzi do tragedii w naszym własnym domu. Jeśli wszyscy będziemy milczeć, bo przecież "to nie nasza sprawa", to będziemy współwinni tragedii. Nawet jeśli nie u nas to gdzie indziej. Bo milczenie jest znakiem zgody.